Smoczy Jeźdźcy
Tereny => Góry => Wątek zaczęty przez: William w Marzec 10, 2013, 19:52:22
-
Przełęcz.
-
Wszedłem i położyłem się na trawie, obserwowałem niebie.
Jak to zazwyczaj latałem na górami, moje interesowanie przykuła jakaś tam przełęcz.
Zrobiłem z dwa okrążenia tej przełęczy i wylądowałem.
Szedłem powoli i ujrzałem Alexa. Położyłem się kilka metrów od niego i obserwowałem go bez słowa.
-Hej Ripper - mruknąłem i dalej gapiłem się na chmury.
-
Wstałem i rozejrzałem się.
Wszedłem na smoka Rozłożyłem skrzydła i wybiłem się w powietrze. Wyleciałem na smoku. Wyleciałem z przełęczy.
-
Weszła i usiadła na trawie .
-
Wszedłem.
-Victoria, porozmawiamy?-spytałem
-
-No-powiedziałam
-
Weszłam szukając Victori zauważyła dodatkowo Jake'a podeszła na chwile.
-Victoria możemy się puźniej spotkać -spytałam.
-
-Jasne - odpowiedziałam i się uśmiechnełam .
-
Kiwneła głową i dodała- będe czekać nad rzekom - powiedziała po czym wyszła .
-
-Ok-odpowiedziałam do wychodzącej Emeli.
-No to o czym chcesz porozmawaić szybko bo się spieszę.-powiedziała do Jake'a.
-
-Po pierwsze nie wybrałem żadnej z was, a po drugie jeśli pomożesz się jej zabić. To nigdy ci tego nie wybaczę.
-
- Jak bedzie chciała się by zabiła to już dawno by to zrobiła np.nawet teraz może się zabić-powiedziała.
-
Wleciałem szukając Victori zauważyłem ją szubko podleciałem do niej i pokazałem na Emeli która leżała nieprzytomna na moim grzbiecie.
-
-Mówiłam - powiłam patrząc na grzbiet smoka.-Ona żyje tylko jest nieprzytomna - powiedziała podchodząc do mniej.-Umiesz ją jakoś obudzić-spytała patrząc się na smutną minę nieprzytomnej Emeli.
-
-Co ja zrobiłem?-pomyślałem i podszedłem do dziewczyny.
-
-Umiesz coś zrobić aby się obudziła ?-spytała ponownie.
-
-Ja nie, a ty masz pomysł?
-
Nie nie mam ale widać że jest mokra to napewno coś sobie zrobiła w rzece -powiwdziałam
-Mogłam jej samej nie puszcząc nad rzeke-powiedziała cicho
-
-A może może jakomś książkę?-spytała
-
-To przeze mnie.
-
-Teraz nie morzemy się obwiniać tylko trzeba jej pomuc -powiedziała surowym głosem .
-
Śniły mi się wszystkie dni kture spędziłam z Jake.
-
Jake masz jakiś pomysł - spytalła szybko.
-
-Nie.-powiedziałem i wyszedłem
-
Jake - krzykneła
-
Wybiegła a smok wyleciał za niom
-
Wszedłem. Z rozmachem usiadłem na ziemi i zamyśliłem się.
-
Bezszelestnie weszłam i spojrzałam na Williama zza krzaków. Byłam ukryta. *Nie, nie będę mu przeszkadzać*-pomyślałam i zaczęłam zmierzać mu wyjściu.
-
Wyczułem czyjąś obecność i spojrzałem w kierunku Ellie.
-
Na sobie poczułam wzrok. Odwróciłam się lekko, spoglądając na Williama kątem oka.
-
Wysiliłem wzrok i zobaczyłem Ellie. Nic jednak nie powiedziałem.
-
Zatrzymałam się i odwróciłam bokiem do Williama.
-
Dalej patrzyłem na Ellie. Po chwili jednak spuściłem i odwróciłem wzrok. Wysłałem myśl do Ellie.
''Przepraszam. Już lepiej było, kiedy umarłem. Przepraszam...''
-
-Nie, nie było.-odpowiedziałam cicho.
-
Siedziałem dość daleko, lecz jakoś usłyszałem słowa Ellie.
''Co masz na myśli? Gdybym nadal był martwy, nie byłoby tych twoich nieporozumień z siostrą. Oskarżyła mnie o próbę zabójstwa ciebie. Ja bym nikomu nie życzył śmierci, a już na pewno nie tobie...''
-
-Zawsze się z nią kłóciłam, ale nigdy nie pokłóciłam się z przyjaciółmi.
-
Nic nie powiedziałem. Nie było co.
-
Zaczęłam się zastanawiać.
-
-Ja nie mam przyjaciół. - mruknąłem w końcu niewyraźnie. -Nigdy nikt się ze mną nie przyjaźnił.
-
-Masz.-powiedziałam krótko.
-
-Ach, tak? - mruknąłem.
-
-Tak.
-
Wstałem i zacząłem iść powoli w stronę wyjścia.
-
Usiadłam i zaczęłam się wpatrywać w niebo.
-
Przystanąłem przed wyjściem z nieobecnym wyrazem twarzy.
-
Zwiesiłam lekko głowę.
-
Dalej stałem z nieprzytomnym wzrokiem patrząc przed siebie.
-
Obróciłam się i spojrzałam na Williama.
-Co cię tu jeszcze trzyma?
-
Wleciałem. Usłyszałem ostatnie zdanie Ellie. Wylądowałem i spojrzałem na Williama. Nadal stałem, oczy miałem nieprzytomne.
Przyglądałem mu się przez chwilę z niepokojem.
-On jest pod wpływem... - powiedziałem cicho do Ellie.
-
-Pod wpływem czego...?-zapytałam cicho.
-
-Raczej kogo. Ktoś użył na nim zaklęcia wpływu.
-
Podeszłam do Williama. Położyłam rękę na jego ramieniu.
-William?
-
-
Odwróciłem się w mgnieniu oka, dobywając sztyletu. Oczy miałem mętne, białe, choć pod spodem prześwitywał szkarłat; wyglądały jak mleko z krwią.
-
Błyskawicznie wyjęłam sztylet i odsunęłam się krok do tyłu.
-
Uniosłem powoli sztylet i, również powoli, ruszyłem w stronę Ellie.
-
Zaczęłam iść powolnym krokiem do tyłu. W każdej chwili byłam gotowa na obronę.
-
Nadal szedłem sztywnym krokiem do przodu. Nagle rozległ się dźwięk, jakby świst strzały. Chwilę przed tym, jak upadłem di przodu, oczy stały mi się normalne. Z pleców sterczała mi długa strzała.
-
Gdy William upadł, szybko rzuciłam sztylet na bok. Podeszłam do niego, z łzami w oczach.
-Locaha!-zawołałam, z rozpaczą.
-
Podbiegłem i ryknąłem. Podniosłem niemrawo głowę.
-Co wy się tak drzecie? - spytałem chrapliwie, próbując odkaszlnąć. Sięgnąłem ręką do tyłu i chwyciłem strzałę, próbując ją wyciągnąć, nie łamiąc.
-
-Pomogę ci.-powiedziałam i chwyciłam za strzałę.
-Na trzy. Raz... Dwa...-jednym, szybkim ruchem wyjęłam strzałę. Po strzale została rana. Oderwałam kawałek szmatki od mojej koszulki i zatamowałam krwawienie.
-
Syknąłem i z trudem podniosłem się na kolana.
-Po co ty mnie ratujesz? Czemu po prostu uczciwie mnie nie dobijesz? Ty mnie nawet nie lubisz, nie mówiąc już o ufaniu mi. - powiedziałem, wykręcając rękę do tyłu i przyciskając materiał do dziury.
-
-Co? Ale... Nie rozumiem, dlaczego mam cię nie lubić, ani nie ufać ci.-powiedziałam i złapałam rękę Williama. Odłożyłam ją do przodu.-Nie musisz sobie wykręcać ręki.
-
-Mam dziurę w ciele prawie na wylot, a ty o ręce gadasz. - przewróciłem oczami. Zaraz jednak spoważniałem. -Bo mnie nie można ufać.
-
-A jednak ja ci ufam.-powiedziałam.
-
-Serio? - mruknąłem.
-
-Jak najbardziej.
-
-No cóż. - wstałem chwiejnie.
-
-Siedź!-rozkazałam.
-
Usiadłem na ziemi po turecku, skrzywiłem się, i wyprostowałem nogi.
-
-Przydałaby się ta woda z jeziora...-mruknęłam
-
-A tam jezioro. - mruknąłem.
-
-Locaha, mógłbyś go zanieść nad jezioro?
-
-Nic mi nie jest.
-
-Masz dziurę prawie na wylot.-skarciłam go.-Więc?-spytałam Locahy.
-
-Jak mu się zachce, to sam pójdzie. To nie jest typ osoby, która długo wytrzymuje. - wyszczerzyłem się.
Prychnąłem.
-
Wleciała Tiara.
-O, Tiara. Pomożesz?
-W czym?
-Musimy poszkodowanego nad jezioro zanieść, a Locaha nie ma do tego chęci.-wyjaśniłam, a Tiara skinęła łbem i przykucnęła, zaraz obok Williama.
-
-Musisz zbierać cały gang, żeby zorganizować mi pomoc, której nie potrzebuję? - spytałem z rozdrażnieniem.
-
Spiorunowałam go wzrokiem.
-Pomogę ci wstać i wsiądziesz na Tiarę.
-
-Nie. Nic mi nie jest. Poza tym... - wyjąłem z kieszeni małą fiolkę. -...mam wodę ze sobą.
-
-Teraz mi to mówisz.-mruknęłam.
-
Prychnąłem.
-Jestem z natury wścibskim i samolubnym stworzeniem.
-
Przewróciłam oczami. Usiadłam obok Tiary, opierając się o nią.
-Może zażyjesz tej wody?
-
-Nie. - schowałem fiolkę. -Ona nie jest dla mnie.
-
-Primo, dla kogo? Secundo, w takim wypadku lecisz nad jezioro.
-
-Dla przydatnego przyjaciela w przydatnym miejscu.
-
-W takim razie lecisz nad jezioro. I koniec dyskusji.
-
-Nigdzie nie idę. Jeśli będę tu siedział, rana się zasklepi. A jeśli zacznę chodzić, mogą mi się dostać bakterie i zachoruję na tężec, albo się potknę i połamię, albo rana znowu mi się otworzy i zacznie krwawić wewnętrznie, przez co umrę, więc nie będzie to warte mozolnej wędrówki nad jezioro.
-
-Tiara siedzi obok, wystarczy, że się ruszysz i wejdziesz na jej grzbiet. A jak nie ty, to ja zaraz tam polecę i przyniosę ci wody.
-
Z jękiem oparłem się plecami o ziemię.
-No błagam! Już mi się kończą argumenty.
-
-Z dziewczyną nie wygrasz. Więc co wybierasz?
-
-Ja nie potrzebuję wody. Rana zamknie mi się szybciej, niż myślisz. - powiedziałem z naciskiem.
-
-Zraz sama polecę po tą wodę.
-
-Zapominasz, że moja krew może być zarówno trucizną, jak i lekiem.
-
-Sam sobie jesteś lekiem?
-
-Póki krew nie wypłynie mi z rany, rana się leczy.
-
Skinęłam głową. Wyjęłam szkicownik i ołówek, po czym zaczęłam rysować.
-
-Ssssso rysssujessssz...?
-
-Chwila.-powiedziałam i po kilku minutach przedstawiłam rysunek.
http://www.antwo.pl/images/img_questions/pl/134383583450194ebab781a.jpg
-
-Ładne. - stwiedziłem, choć było to duże niedomówienie.
-
Dokonałam jeszcze kilku poprawek i schowałam szkicownik.
-
Ostrożnie się przeciągnąłem i wykręciłem nieco do tyłu. Z rany została mi nierówna, czerwona blizna. *Jeszcze trochę*, uznałem.
-
Spojrzałam na ranę Williama.
-
-Przepraszam za tę konfrontację z twoją siostrą. Pozostało mi jedynie powtarzać, że nie próbowałem cię zabić.
-
-Zapomnijmy o tym.-ucięłam ostro.
-
-Jak chcesz. - wykręciłem się do tyłu i spojrzałem na ranę. A raczej na miejsce, gdzie była. Wyprostowałem się i uderzyłem pięścią w otwartą dłoń. -Dobra. Teraz muszę się dowiedzieć, kto chciał mnie zabić.
-
-Pomogę ci.-powiedziałam stanowczo
-
Zerknąłem na Ellie.
-Co takiego?
-
-Pomogę ci.-powiedziałam i wstałam.
-
Pokręciłem głową.
-Nie.
-
-Tak.-powiedziałam rzeczowo.
-
-Nie. Nie, ponieważ ci nie pozwolę. Chcesz, żeby stało to, o co mnie oskarżyła Rena, tylko nie z mojej ręki?
-
-To, że jestem dziewczyną, nie znaczy, że nie potrafię walczyć.
-
-Nie o to chodzi.
-
-To o co?
-
-Sądząc po brzechwie tej strzały, wiem kto to... A jeśli to ten, to woli zabijać bliskich dla mnie, niż mnie. Wie o mojej krwi, więc ta strzała to było ostrzeżenie. Nie chce mnie zabić, tylko nastraszyć, więc nie strzela do Locahy.
-
-Tak czy inaczej idę z tobą. I koniec.-rzekłam z naciskiem.
-
-Ach tak? To złóż agiru kano. - założyłem ręce na piersi i uśmiechnąłem się kwaśno.
-
-A co to jest agiru kano?
-
-Przysięga. Wojskowa.
-
-Po co mam przysięgać?
-
-Agiru kano jest na zawsze. Jeśli przysięgniesz mnie słuchać, to już do końca życia, chyba, że cię zwolnię lub umrę. Agiru kano to nie zwykła przysięga. Jej nie można złamać.
-
Zastanowiłam się.
-Dobrze.
-
-Jesteś tego pewna? - spytałem z naciskiem.
-
-Nie zostawię cię samego. Jeżeli to jedyne wyjście, to tak, jestem pewna.
-
-Przecież chodzi tylko o to, żeby... Kurczę, już mi się wszystko pokićkało.
-
-Złożę tą przysięgę. Nie mogę przecież ot tak cię puścić na spotkanie z wrogiem.
-
Otworzyłem usta, po czym machnąłem ręką, mówiąc ''E tam''.
-
-To co?
-
-Nie. Nie składaj przysięgi. Obiecaj tylko, że będziesz mnie słuchać, a możesz iść ze mną.
-
-Dobrze. Obiecuję.
-
-Dobra. Idź do swojego domu, przygotuj Smoka i siebie, weź to co potrzebne. Masz na to... Zdążysz w godzinę? - spytałem, zerkając na Ellie. - Spotkamy się na Szczycie w Terenach Powietrznych. Locaha, chodź tu.
Westchnąłem, zdeterminowany, i podszedłem do Williama.
-
-Zdążę.-powiedziałam i wybiegłam.
-
Wyleciałem z Jeźdźcem.