Smoczy Jeźdźcy
Tereny => Tereny Powietrzne => Wątek zaczęty przez: William w Marzec 10, 2013, 20:03:50
-
Ogromny (69392 km n. p. m.) górski szczyt, tonący w chmurach, przez które nie widać podnórza tej masywnej góry. Idealny na Lotne Wyścigi.
-
Wleciałam z Lillianne na grzbiecie.Rozejrzałam się.
Wzięłam głęboki oddech
-
Przyspieszyłam lotu.
Zaśmiałam się i rozejrzałam.
-
Wzniosłam się wyżej w powietrze
-
-Ciekawe gdzie będziemy mieszkać? - mruknęłam jak zwykle cicho.
Kiwnęłam tylko głową do Lillianne i stanęłam w powietrzu rozglądając się
-
-Lecimy? - mruknęłam trochę znudzona.
Zawróciłam i wyleciałam
-
Wleciałam niosąc na grzbiecie Lillian.
-Muszę przyznać,że trochę nudno tu jest - mruknęłam.Wychyliłam się patrząc w dół.
Uśmiechnęłam się i widząc wychylającą się Lillianne zaczęłam lecieć w dół wzlatując w ostatniej chwili.
Zaśmiałam się
-
Krążąc po okolicy, spostrzegłam inną smoczycę. Od razu zawróciłam w jej stronę.
Siedziałam na jej grzbiecie i ufając jej bezgranicznie, ostawiłam jej kierownictwo. Dołączyłam do dziewczyny.
-Bonvenon, Riders. Kaj vi Drakoj. Jestem Ellie.-przywitałam się z lekkim uśmiechem.
-
Zerknęłam nieufnie na dziewczynę.Sztylet w mojej kieszeni zalśnił.
Stanęłam w powietrzu i zerknęłam na przybyszów
-Liya - mruknęłam.
-Lillianne.
-
Zauważyłam sztylet i odleciałam trochę od pary. Wolałam nie ryzykować życia Ellie.
-Tiara.-odpowiedziałam.
-Długo tu jesteś?-spytałam.
-
-Nie - odpowiedziałam wciąż nieufnie
Wyprostowałam się dumnie myśląc,że smoczyca się boi.
-
Spojrzałam na smoczycę. Ona chyba myśli, że się boję.... O nie! Nie mogłam to tego dopuścić. Również wypięłam dumnie pierś, a przy tym potowarzyszyło mi jasne słońce.
-Tiara, uspokój się.-poskromiłam ją, widząc, że się puszy.
-
Zerknęłam tylko na Liyę,ale nic nie zrobiłam.
Zmierzyłam ostrzegawczym wzrokiem Tiarę
-
Odwzajemniłam smoczycy groźne spojrzenie, nie przestając się puszyć.
Nic nie robiłam. Wiedziałam, ze w tym momencie jestem raczej bezradna, choć jak się zaatakują to coś będę musiała zrobić.
-
Prychnęłam i wypięłam dumnie pierś.
Wysłałam Liyi groźne spojrzenie.
-
Wleciałem machając równo skrzydłami. Popatrzyłem na smoki
-
Dumnie wypinałam pierś. Nie zamierzałam odpuścić. Rozpięłam szeroko skrzydła, prezentując swą doniosłość.
"Czy ona nie może się uspokoić?!"-pomyślałam zła na Tiarę.
-
Podleciałem do smoczyc.
-Jestem Older- mruknąłem uśmiechając się
-
Spojrzałam na smoka. Uśmiechnęłam się lekko.
-Tiara.-odpowiedziałam.
-
Kiwnąłem głową i obserwowałem smoczycę.
-
Siedząc na grzbiecie smoczycy, spojrzałam na smoka. Nadal nic nie mówiłam.
-
Zanurkowałem ciesząc się lotem
-
Rozejrzałam się odważnie.
Nadal groźnym spojrzeniem obserwowałam Liyę.
-
Zrobiłem beczkę i znów wzleciałem na poziom smoczyc
-
Popatrzyłam na smoka spokojniej
-
Uśmiechnąłem się do patrzącej na mnie smoczycy
-
Odwróciłam wzrok.
-
Znów machnąłem skrzydłami wzbijając się wyżej
-
-Może byś już tak sobie odpuściła?-mruknęłam znudzona.
Odpuściłam na życzenie El. Spojrzałam na smoka.
-
Rozejrzałam się znudzona.
-
Zanurkowałem bardzo blisko Tiary
-
Poleciałam za smokiem, wykonując przy tym wiele akrobacji.
-
Zrobiłem przewrót w tył w powietrzu i znów zanurkowałem
-
Wzniosłam oczy ku niebu.
Wychyliłam się ze smoczycy i zerknęłam w dół
-
Wleciałem z szybkością błyskawicy. Zatoczyłem koło wokół Szczytu i zawisłem w powietrzu, machając skrzydłami.
-Bonvenon, Riders. Kaj vi Drakoj. - powiedziałem, patrząc na Smoki.
-Bonvena cxiuj. - powiedziałem, skłaniając głowę z grzbietu Locahy.
-
Przewróciłam oczami.
Rozejrzałam się za jakąś rozrywką.
-
Trzymałam się na grzbiecie Tiary, która wykonywała akrobacje.
Wykonałam beczkę, potem leciałam obracając się wokół własnej osi.
-
Znów wzniosłem się wysoko.
-
Wyrównałam lot, po czym dogoniłam smoka.
-
Zerknęłam na Liyę.
Wyleciałam z Lillianne na grzebiecie
____________
kończę
-
Uśmiechnęłam się do Oldera.
-
-Jak Smoczęta. - mruknąłem, przewracając oczami. -Piętnastu minut nie wytrzymają bez popisów.
-Jak się czujecie tutaj, w En Nia Lando? - spytałem, ignorując Smoka.
-
Uśmiechnąłem się i nagle zastygłem w bezruchu tylko machając skrzydłami.
-
Wleciałam jako orzeł. Zanurkowałam i tuż nad grzbietem Oldera przemieniłam się w elfkę. Wylądowałam na Olderze.
-
Zatrzymałam się.
-Dobrze.-odpowiedziałam.
-
Uśmiechnąłem się widząc Blue
-
-Macie wszyscy domy? Mogłem przez przypadek o kimś zapomnieć.
-
-Ja mam- powiedziałam
-
Kiwnąłem głową.
Podleciałem do Oldera.
-Bonvenon, Drako.
-
Kiwnąłem głową smokowi
-
Spojrzałam w kierunku smoków.
-Tak, mam.-odpowiedziałam spokojnie.
-
-Dobrze.
Spojrzałem na smoczycę.
-
Wyleciałem z Williamem.
-
Wyleciałem
-
-Leć.-powiedziałam.
Wyleciałam.
-
Wleciałam.
-
Wleciałem.
-
Spojrzałam na Cerbera. Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam latać wokół szczytu.
-
Uśmiechnąłem się do smoczycy i poleciałem za nią.
-
Zaczęłam płynnie wykonywać różne akrobacje.
-
Powtarzałem je za smoczycą.
-
Wykonałam trudną akrobację i zatrzymałam się. Patrzyłam jak wykonuję ją Cerber.
-
Perfekcyjnie powtórzyłem.
-Dalej chcesz się popisywać?-spytałem
-
-Możliwe.-odpowiedziałam i uśmiechnęłam się figlarnie. Zaczęłam spokojnie krążyć wokół szczytu, utrzymując ciągle jedną wysokość.
-
-Ile smoków tu znasz?-spytałem
-
Policzyłam w myślach.
-Cztery.-odpowiedziałam po namyśle.-A ty?
-
-Ciebie.
-
Kiwnęłam głową. Dalej latałam wokół zaśnieżonego szczytu.
-
Latałem za smoczycą. Jake się chyba będzie denerwować. Obiecałem mu treningi.
-
Latałam obok Cerbera.
-
-Wiesz co? Mam taką sprawę. Albo nie, to nie ważne.-odpowiedziałem
-
-Co?-spytałam i spojrzałam przenikliwie na Smoka.
-
-Jake'owi podoba się taka elfica. Nie wie jak do niej zagadać.
-
-Nich po prostu będzie sobą.-powiedziałam i uśmiechnęłam się.-Uwierz mi, wiem co mówię.
-
-Tylko, że nikt go nie lubi jak jest sobą.
-
-A o jakiej elfce mówisz?-spytałam z zaciekawieniem.
-
-Nie chciałby, żebym ci powiedział.
-
-Dobrze.-odpowiedziałam.
-
-Lecę do lasu.-powiedziałem i wyleciałem
-
-Ja muszę znaleźć Ellie.-odpowiedziałam i poleciałam.
-
Wleciałam i usiadłam na szczycie, by poczekać na Williama i Locahę.
-
Wleciałem. Zacząłem okrążać szczyt, utrzymując jedną wysokość i w odległości ok. 3 metrów od Szczytu.
Zeskoczyłem z grzbietu Locahy, wylądowałem na szczycie, przytoczyłem się, błyskawicznie wstałem i pobiegłem, skacząc ze szczytu po drugiej stronie. Wylądowałem znów na grzbiecie Smoka. Uśmiechnąłem się.
Przewróciłem oczami.
-
Spojrzałam na popis Williama. Potem dałam Tiarze znak, by się wzniosła.
Wystartowałam szybko i niespodziewanie w górę. Potem zaczęłam spadać, robiąc śrubę wprost na szczyt. W ostatniej chwili rozłożyłam skrzydła i poleciałam poziomem tuż nad ziemią.
Zeskoczyłam z grzbietu, gdy tylko leciała poziomo. Zrobiłam fikołka i wstałam. Tiara przeleciała obok mnie i wskoczyłam wtedy na jej grzbiet. Uśmiechnęłam się.
-
-To niezły trening! - zawołałem do Ellie. Pęd powietrza nieco zagłuszał.
-
Usłyszałam niewyraźne słowa Williama. Podleciałam do niego.
-Co mówiłeś?-krzyknęłam do niego.
-
-Że to niezły trening! - powtórzyłem głośniej.
-
-Tak!-krzyknęłam i odleciałam.
Zaczęłam latać wokół szczytu.
-
Zacząłem spiralą zlatywać w dół, wciąż okrążając szczyt.
-
Podleciałam nad sam szczyt.
Zeszłam z grzbietu Tiary i stanęłam na samym czubku. Zrobiłam pozycję na Titanica, podczas gdy chłodny wiatr rozwiewał mi włosy. Tiara krążyła wokół i trochę zniżyła lot. Będąc w pełni zaufania do niej, z zamkniętymi oczami przechyliłam się do tyłu. W tym samym czasie Tiara przelatywała i spadłam na jej grzbiet. W jednej sekundzie przekręciłam się i usiadłam poprawnie.
Wiedziałam, że mnie złapiesz.-posłałam jej myśl.
Tego możesz być zawsze pewna.
-
skręciłem w górę tuż przed upadkiem i poleciałem pionowo w górę. W locie płynnie przekręciłem się na grzbiet, po czym zrobiłem tak zwane ''korkociąg'' i ''beczkę''.
-
Spojrzałam na Locahe i zawisłam w powietrzu.
-
Zacząłem szybciej okrążać szczyt.
-
Wzleciałam wysoko i rozłożyłam szeroko skrzydła. Na tle słońca, moje ciało dawało cień na szczycie. Zaczęłam powoli szybować w dół.
-
Wylądowałem na Szczycie.
Zeskoczyłem z grzbietu Locahy i coś do niego powiedziałem.
Kiwnąłem głową.
Odwróciłem się i zacząłem zbiegać ze szczytu, machając przy tym rękami na wszystkie strony, żeby zachować równowagę (xD).
-
Spojrzałam na dziwne wyczyny Wiliama. Zatrzymałam Tiarę.
-
Zbiegłem w końcu z góry i wybiegłem.
-
Wbiegłem, chowając sztylety i eliksiry do jakiejś torby, którą po drodze zgarnąłem. Stanąłem u podnórza Szczytu i zacząłem machać rękami jak opętany, podskakując.
Westchnąłem ciężko, przewróciłem oczami i zleciałem na dół, w locie łapiąc Williama i skręcając w górę.
Wdrapałem się na grzbiet Locahy.
-
Na znak Ellie poleciałam do Locahy.
-Gdzie byłeś?-spytałam zdziwiona jego krótkim wyjściem.
-
-Musiałem coś... No cóż... ukraść. - uśmiechnąłem się krzywo, myśląc o kradzieży z mojego sklepu.
-
-Eeeem... A co i po co tak dokładnie?
-
-Sztylety, Ouroborosy, noże myśliwskie... Eliksir Prawdy...
-
-A czemu kradłeś z swojego sklepu?
-
-Em... To dziwne pytanie, nie sądzisz?
-
Chciałam odpowiedzieć: No co ty!. Spojrzałam tylko na niego.
-A tak w ogóle to po co ci tyle broni?
-
-Eee... Są... ciężkie czasy, nie? Przydadzą się...
-
-Co ty kombinujesz?-spytałam rzeczowo.
-
-Ja? Ja nic nie kombinuję.
-
-Chcesz mi powiedzieć, że na co dzień zbroisz się jak na wielką wojnę?-spytałam z niedowierzaniem.
-
-Życie to wojna. A już moje szczególnie. Już zapomniałaś wszystko, co ci mówiłem w lodowcu?
-
-Nie, nie zapomniałam.-nadal nie byłam przekonana.
-
-Dobra, mniejsza z tym.
-
Odleciałam bliżej szczytu. Wyskoczyłam na jakąś niższą skałę i usiadłam. Oparłam się o inną skałę i wyjęłam szkicownik. Zaczęłam rysować. Po pewnym czasie skończyłam i spojrzałam krytycznie na swój rysunek.
-
Wylądowałem na szczycie.
Zeskoczyłem z grzbietu Smoka i oparłem się o jakąś skałę.
-Co rysujesz?
-
-Co mi przyjdzie do głowy.-powiedziałam i pokazałam Williamowi rysunek.
http://rysunkimalgosi.files.wordpress.com/2013/03/230708_129537803791119_100002046999722_201806_7248334_n.jpg?w=584
-
-Niezłe. Świetnie rysujesz.
-
-Dzięki. Tyle razy już rysowałam, że nabrałam wprawy.-powiedziałam i schowałam szkicownik.
-
-Ja, choćbym kilkadziesiąt lat wysował, nie umiałbym skopiować twoich rysunków.
-
-Przesadzasz.
-
-Ja? Ja przesadzam? Jakbyś zobaczyła moje rysunki to byś się przestraszyła. - przewróciłem oczami.
-
-Aż tak złe być nie może. Masz jakieś?
-
-Nie. Jak je pokazałem Locah'e to mi je wyrwał i gdzieś z nimi zwiał. Wrócił po dwóch dniach.
-
Spojrzałam na Locahe.
-Po dwóch dniach? To gdzie on je dał?-spytałam, w sumie nie wiadomo kogo.
-
Prychnąłem.
-Spalił.
-
Wyjęłam swój szkicownik, otworzyłam go na czystej stronie i podałam ołówek Williamowi.
-Narysuj coś.
-
-Ooo nie. - wystawiłem ręce przed siebie, jakbym chciał coś lub kogoś zatrzymać, i pokręciłem głową.
-
-Ooo tak.-powiedziałam.
-
Wziąłem notatnik i, z taką miną, jakbym został śmiertelnie obrażony, zacząłem szkicować. Gdy skończyłem, podałem Ellie notatnik i odwróciłem się, zakładając ręce na pierś, w parodii obrażonego dziecka.
(http://m.onet.pl/_m/5a2e5cbb382a5b80c9981c9d3e2ce518,62,37.jpg)
-
Spojrzałam na rysunek.
-I ty niby źle rysujesz?-zapytałam z niedowierzaniem
-
-Oczywiście że nie. Skłamałem, a tę dziurę narysowała mysz. - prychnąłem.
-
-Jaka mysz?-spytałam
-
-Wiesz, co to ironia? - spytałem, przewracając oczami.
-
Patrzyłam na rysunek. "Ale ładnie"-myślałam.
-
Spojrzałem na Ellie.
-
Schowałam szkicownik z postanowieniem zachowania obrazka choćby nie wiem co.
-
Przewróciłem oczami.
-
-No co?-spytałam, gdy zauważyłam Williama.
-
-Nic...?
-
Wstałam i wskoczyłam na grzbiet Tiary. Smoczyca zaczęła latać, raz daleko, a raz blisko szczytu.
-
Usiadłem ze skrzyżowanymi nogami na trawie i zamknąłem oczy. Dłonie położyłem na kolanach, dotykając kciukiem palca wskazującego, jakbym medytował.
-
Spojrzałam przelotnie na Williama. "Medytuje, czy co?"-pomyślałam, gdy Tiara oddaliła się od szczytu.
-
''No, nie tyle medytuje, co po prostu śpi na siedząco'', odezwałem się w myślach Ellie. Po chwili coś do mnie dotarło. ''Ups...''
-
Nie od razu dotarło do mnie, że głos się odezwał w mojej głowie. Gdy jednak do mnie dotarło, szybko podleciałam do szczytu.
-Moje myśli, to moja prywatna sprawa!-krzyknęłam i oddaliłam się, udając obrażoną.
-
-Przeraszam! - odkrzyknąłem, żeby mnie usłyszała, wstając. - Nigdy tego nie robiłem, nie wiem, czemu tak się stało!
-
-Niech ci będzie.-mruknęłam i przybliżyłam się do szczytu.-Ale więcej się nie waż tego robić.
-
Uśmiechnąłem się z udawaną wyższością.
-
Spiorunowałam wzrokiem Williama. "Co on sobie myśli?"-zapytałam sama siebie. Tiara wylądowała na szczycie, a ja zeszłam z jej grzbietu.
-
Siedząc rozejrzałem się dookoła, po czym odchyliłem się do tyłu i położyłem na kamienistej ziemi między skałami, patrząc w niebo.
-
Usiadłam i oparłam się plecami o skałę. Zaczęłam się wpatrywać zamyślona w Tiarę.
-
Zamyśliłem się.
-
______________________
Może by tak urozmaicić akcję? ;D
-
________________________________
Jak masz jakiś pomysł, to dawaj xD
-
Podczas gdy ja i William byliśmy zamyśleni, Rena weszła. W ręku trzymała sztylet i gazik, czymś przesycony. Była zdesperowana, co było widoczne. Bezszelestnie podeszła do mnie od tyłu i przyłożyła mi gazik do ust i nosa. Gdy to wzięłam do płuc, poczułam się słabo. Po chwili straciłam przytomność, a Rena mnie zaczęła znosić z szczytu.
-
Usłyszałem szelesty. Zerwałem się. Zobaczyłem Renę wynoszącą Ellie. Wyszarpnąłem sztylet z kieszeni i ruszyłem bezszelestnie za nią.
-
Rena się zatrzymała i rozejrzała. Dostrzegła Williama z sztyletem i błyskawicznie wyjęła swój.
-
Spojrzałem na swój sztylet. Ouroboros.
-Amariel. - wymamrotałem. Sztylet rozjarzył się błękitnym blaskiem, po czym zaczął płonąć. Ruszyłem w stronę Reny.
-
Rena nie atakowała Williama. Zniżyła się do mnie i przyłożyła sztylet do mojego gardła.
-Zaatakujesz, Ellie nie żyje. Wystarczy jeden ruch.-powiedziała i przycisnęła lekko sztylet. Zaczęła lecieć krew.
-
-A zabij, mam moc ożywiania - prychnąłem. Moja postać rozmazała się, po czym błyskawicznie pojawiłem się za Reną, przykładając jej płonący sztylet do szyi, nie dotykając nim jednak skóry. Odciągnąłem Renę od Ellie, uważając, by jej nie zranić.
-
-Nie możesz mnie zabić. Dlaczego? Bo Ellie nigdy ci tego nie wybaczy.-zaśmiała się Rena jadowicie.
-
-Wiem o tym. Dlaczego niby miałaby mi wybaczyć? Przecież zabiłbym jej siostrę, która chce zabić ją. - powiedziałem z ironią. -Tak po pierwsze, ona mnie raczej nienawidzi, i wcale jej się nie dziwię, więc prawdopodobnie zabiłaby mnie, w odwecie za to, że ja zabiłem ciebie. A gdyby komuś udałoby się zabić mnie - tu niemal niezauważalnie opuściłem ramiona. - Ten przejąłby wszelkie moje moce oraz duszę. A moja dusza jest śmiertelna, ponieważ nie należy do mnie. ''Moja'' krew też nie jest tak całkiem moja; dopóki krąży w moich żyłach, jest nieszkodliwa. Poza nimi to śmiertelna trucizna. - wysyczałem. -Tak więc lepiej uważaj, bo jeśli spróbujesz mnie zabić - Orszak Anielski.
-
Zaczęłam się budzić, podczas, gdy mówił William. Usłyszałam chyba wszystko, przynajmniej jego słowa "ona mnie raczej nienawidzi". Poruszyłam się i spojrzałam nierozumnie na Williama.
-Czemu cię niby mam nienawidzić? O co tu chodzi?-spytałam i spojrzałam na Rene i Williama
-
-Eee... O nic. Dogadajcie się same. - zabrałem sztylet, który zgasł z cichym sykiem protestu. Odsunąłem się, jednak stworzyłem przezroczystą ścianę między Ellie i Reną.
-No. I siedzieć mi tu. - mruknąłem.
-
Odzyskałam w pełni świadomość.
-O co tu chodzi?-zapytałam.
-Niech ci twój przyjaciel powie.-odpowiedziała niewinnie Rena. Gdy jednak William nie mówił, dodała-William cię zaatakował. Z trudem cię obroniłam, siostrzyczko.-gdy się obróciłam z zdziwieniem i niedowierzaniem na Williama, Rena uśmiechnęła się złośliwie.
-
-Jasne, uwierz jej. Mnie przecież nie wolno ufać. Nigdy nie można było. - odezwałem się do Ellie ze spokojem, choć w moich oczach widać było urazę. -Twoją siostrę chyba nieco wyobraźnia poniosła.
-Tyle, że ja nie lubię i nie umiem kłamać. Mogę to tolerować u innych, ale nie u siebie. Wystarczy badanie prawdomówności; Rena może albo mu się poddać, albo wycofać oskarżenie. - zmrużyłem oczy.
-
Przestałam trochę rozumieć.
-Badanie prawdomówności?-spytałam z zastanowieniem. Powiedziałabym od razu "Nie!", gdyby nie błysk urazy w oku Williama. To mnie zmyliło z tropu. Spojrzałam na Renę, potem na Williama. I komu tu wierzyć? Siostrze, czy przyjacielowi?
-Czy to konieczne? Ellie, chyba się nie wahasz? Po tym, ile przeszłam, by cię odnaleźć, ty mi nie wierzysz?-tymi słowami Rena na prawdę zbiła mnie z tropu.
-Rena, jeżeli nie masz nic przeciwko, spróbujemy tego. Jeżeli mówisz prawdę, nic ci się nie stanie, prawda?
-
-Nic jej się nie stanie. Odcztałbym jej myśli, a w rozmowie mentalnej nie można kłamać. Dla ciebie, abyś nie myślała, że cię oszukuję, jej myśli pojawiałyby się w formie obrazów na tej ścianie. - odezwałem się do Ellie. Spojrzałem na Renę. -Jeśli się nie zgodzi, dogadacie się same między sobą. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. - odwróciłem wzrok.
-
-Rena, co o tym sądzisz?-zapytałam się jej.
-Nie.-odpowiedziała kategorycznie.
-Dlaczego?
-Bo chyba nie masz co do mnie wątpliwości? Nie jest to konieczne.-odpowiedziała z urazą.
-Jeżeli nie kłamiesz, to nic ci się nie stanie.-powiedziałam stanowczo. Rena tylko obrzuciła mnie wzrokiem, w którym iskrzyła się złość. Zeszła z szczytu.
-To było dziwne...-mruknęłam pod nosem i spojrzałam pytająco na Williama.-Jak to było na serio? Nic nie pamiętam...
-
Obrzuciłem Ellie spojrzeniem, w którym tliło się coś na podobieństwo gniewu i czegoś jeszcze.
-Mnie się pytasz? Twoja nigdy nie kłamiąca siostra zaatakujesz-Ellie-nie-żyje-wystarczy-jeden-ruch już ci przecież wszystko wyjaśniła. - z tymi słowami odwróciłem się i odszedłem na drugą stronę szczytu. Usiadłem i spojrzałem na Locahę.
Położyłem się obok Williama.
-
Spojrzałam na Williama. Błysk gniewu w jego oku, dziwnie zabolał mnie od środka. Podeszłam do niego. Jednak nie zaczęłam rozmowy. Odeszłam na drugą stronę skały i usiadłam, wpatrzona w niebo.
-
-Sorry. - mruknąłem. Wstałem i zszedłem ze szczytu (wyszedłem).
-
Wyszłam.
-
Wleciałam.
Zaczekałam na Williama.
-
Wleciałem. Wylądowałem na szczycie. Zeskoczyłem i wyjąłem z torby kilka płatów blachy z rzemieniami. Zacząłem zakładać je na Locahę w roli zbroi.
-
Spojrzałam na Williama.
-
Zauważyłem wzrok Ellie.
-No co, on też musi mieć jakieś zabezpieczenie. Poza tym, nie chcę przez niego ginąć.
-
Skinęłam głową.
*Będzie dobrze.*
*Mam nadzieję.*
-
-Muszę leszcze znaleźć mapę... - zacząłem grzebać w torbie.
______________________________
Muszę zrobić wątki.
-
Zdjęłam łuk. Wyjęłam jedną strzałę i nałożyłam ją na cięciwę. Wymierzyłam sobie cel i wystrzeliłam. Strzała trafiła idealnie w to miejsce.
-Nie wyszłaś już z wprawy.
-Jak widać...-powiedziałam z uśmiechem.
-
-Dobra. - znalazłem w końcu mapę. - Najpierw las poza terenami. Potem Pustkowie. Następnie musimy przebyć Góry Mgliste. I teraz najtrudniejsze - musimy przebyć Ocean. Później będzie łatwiej, wulkany, ale jest ich dużo i wszystkie czynne. I nasz cel: Ziemia Węży.
-
-No to lecimy.-powiedziałam. Pogłaskałam łeb Tiary.
-
-Ok. Za mną. - wyszedłem. Wyszedłem.
-
Wyszłam.
Wyszłam.
-
Wleciałam na Tiarze. Wylądowałyśmy na szczycie. Zeszłam z jej grzbietu i spojrzałam na Tiarę, z łzami w oczach.
-
Wleciałem. Wylądowałem obok Tiary.
-
Wdrapałam się na najwyższą skałę. Usiadłam, wpatrując się w dal.
-
Poprawiłem się, szurając pazurami na skale.
-
Patrzyłam z łzami w oczach w dal. Straciłam jedynego przyjaciela.
Prychnęłam z zaprzeczeniem.
-Masz jeszcze mnie!-powiedziałam
-
W milczeniu zwinąłem się i spojrzałem na Ellie i Tiarę.
-
-A ludzki przyjaciel? Zostawiłam go tam, mimo, że nie powinnam.-powiedziałam nieobecnym głosem.
-
-Wcale nie. - mruknąłem. -Może jeszcze z tego wyjdzie. Sam też jest Czyniącym. - spojrzałem na Ellie.
-
Łza skapnęła na ziemię.
-Yhym...-mruknęłam.
-
-Czyniącego nie tak łatwo zabić. - mruknąłem. -Dajmy za przykład Aaken.
-
-Kto?
-
-Ten, którego chciał zabić William. - wyjaśniłem.
-
Spojrzałam na Locahę.
-
-No, ten do którego polecieliśmy. - zniecierpliwiłem się.
-
-Wiem przecież.-mruknęłam lekko rozdrażniona. Wyjęłam szkicownik i zaczęłam rysować.
-
Rysowałam długo, gdy skończyłam spojrzałam krytycznie na obrazek.
___________________________
http://dymki.com/upload/guests/53/53a66b14ee1f4d3fc1c4f5e61305f26f/9fa99a9347a30fdf226aaef098a664b9.jpg
-
Zajrzałem Ellie przez ramię.
-
-Masz obsesję na punkcie rysowania. - skwitowałem.
-
Spojrzałam na niego.
-Cóż, lubię to, więc rysuję.-powiedziałam i szybko schowałam szkicownik.
-
-Wiem. - położyłem się.
-
Naszła mnie znowu wena. Wyjęłam ponownie szkicownik i patrząc na Locahę zaczęłam rysować.
-
Spojrzałem kątem oka na Ellie.
-
______________________________
Czytaj ''Regulamin'', paragraf 11...xD
-
Po jakimś czasie skończyłam
-Chcesz zobaczyć?-spytałam Locahy
-
-Nom, pokaż, co tam wymodziłaś. - wstałem.
-
Pokazałam obrazek.
http://dymki.com/upload/guests/99/99a70867182401089bdc92effa0a6ecf/b7e1acb961cf2fd426c3bd38e5f6dd53.jpg
-
-No, nieźle, nieźle. Spoko smok. Ładny. Praktyczny. Chwila, to ja?
-
-Nie ja.-mruknęłam sarkastycznie.
-
Przewróciłem oczami.
-
Schowałam szkicownik. Wdrapałam się na najwyższą skałę i usiadłam.
-
-Umiałabyś narysować Tiarę?
-
Spojrzałam na Tiarę, chwilę się zastanowiłam
-Tak, myślę, że tak.
-
-A narysowałabyś?
-
-Jakby zapozowała...
Niechętnie się podniosłam.
Wzięłam szkicownik i zaczęłam rysować.
-
Ziewnąłem.
-
-Okey, skończyłam.-odpowiedziałam po długich minutach, pełnych ciszy.
-
-Pokażesz?
-
Odwróciłam szkicownik w stronę smoków.
Spojrzałam na obrazek.
______________
http://dymki.com/upload/guests/98/98b150d4f62c691f790c70ee16fc7b20/a2103ff95ea4969668f865dfe3e17560.jpg
-
Spojrzałem na rysunek.
________________________________________
E, takie pytanie: lepiej wejść, czy pojawić się i spaść na ziemię? xD
-
Schowałam szkicownik i ołówek do torby.
Położyłam się leniwie.
__________________
Spadnij xD
-
Pojawiłem się nagle gdzieś dwa-trzy metry nad szczytem i spadłem na ziemię. Jęknąłem głucho, nawet nie próbując się zebrać.
-
Spojrzałam na Williama. Zamarłam w bezruchu, więc trochę potrwało zanim się ruszyłam. Wstałam i podeszłam na Williama. Uklękłam, wpatrując się w niego.
-Eee... William?-spytałam głupio
-
-Eee... - odkaszlnąłem. -Eee... Ellie?
-
-Ale ty byłeś drzewem, i w ogóle...
-
Uniosłem brew i spojrzałem na Ellie jak na wariatkę.
_______________
::)
-
-Nie patrz tak na mnie. Locaha i Tiara też widzieli, że zostałeś zabity i zmieniłeś się w drzewo!
-
-Jak mogłem najpierw zostać zabity, a potem zmienić się w drzewo? - spytałem tonem sugerującym, że Ellie zwariowała. (xD)
-
-Spytaj się Locahy!
-
Spojrzałem pytająco na Smoka.
-Ychm. - potwierdziłem.
-
-Widzisz, nie zwariowałam.
-
-Dobra, dobra. Wiem.
-
-Żałuję, że on nie zmarł...-mruknęłam.
-
-Że ja? Taa, ja też.
-
-Nie ty!
-
Przewróciłem oczami.
-
Usiadłam zamyślona.
-Jakim cudem ty żyjesz?
-
-Wierz mi, wieeeele osób mi zadawało to pytanie, i za każdym razem odpowiedź na nie brzmiała ''nie wiem''...
-
-Ale ty byłeś drzewem! A teraz jesteś normalnie elfem!
-
-Ja nigdy nie byłem elfem... - wyszczerzyłem się, podkreślając słowo ''nigdy''.
-
-To nie zmienia faktu, że dopiero co byłeś drzewem.
-
-No, to prawda...
-
Nadal mało rozumiałam.
-
Wzruszyłem ramionami i oparłem się o jakąś skałę.
-
Weszłam na skałę. Spojrzałam w dal.
-
Spojrzałem na Ellie, po czym rozłożyłem się na skale i zamknąłem oczy.
-Śmierć wykańcza.
________________________________
I w tym momencie ,,Angel of Darkness'' i końcowe napisy xD
-
-Jeszcze się o tym nie przekonałam.-odpowiedziałam cicho.
_______________
xD
-
-Ty nieeeee... Ale ja taaaaaak...
-
Mruknęłam coś pod nosem. Usiadłam, opierając się o skałę.
-
Wstałem i podszedłem do Locahy. Z juków zacząłem wyjmować swoje rzeczy. Założyłem coś a'la rękawiczki (xD) i zacząłem się owijać swoim zdecydowanie za długim pasem.
-
Patrzyłam na Williama. Podeszłam do Tiary i zaczęłam odpinać paski z jej siodła. Po chwili zdjęłam siodło i odłożyłam je na bok.
-
Skończyłem się owijać pasem i zacząłem za niego zatykać sztylety i noże, i przypinać miecze. W końcu zdjąłem siodło i blachy z Locahy.
-
Położyłam się obok Tiary. Oparłam się o nią.
-
Usiadłem na ziemi i zamyśliłem się.
-
Położyłam łeb na ramieniu Ellie.
Zaczęłam głaskać Tiarę po łbie.
-
Ziewnąłem.
-
Wydałam z siebie gardłowy pomruk, a z moich nozdrzy wyleciał obłok dymu.
-
Rozejrzałem się.
-
Co mi tu dymisz?
Przepraszam
-
Wstałem i podszedłem do krawędzi.
-
Spojrzałam na Williama.
-
Usiadłem przy krawędzi.
-
Wszedłem z Valiente. Spojrzałem na elfy. Parsknąłem
-
Spojrzałem na nowego.
-
Odwróciłam się, patrząc na przybyłego
-Bonvena.
-
-Bonvena.
-
-Bonvena.-rzekłam.
-
-Bonvena. - mruknąłem.
-
Przymknęłam oczy.
-
Zmarszczyłem brwi.
-
Usiadłam na grzbiecie Tiary, między jednym kolcem a drugim.
-
-Nuda. - mruknąłem. -Idziemy gdzieś?
-
Podniosłam głowę.
-Jasne.-uśmiechnęłam się lekko.
-
-Ok. Gdzie? - przeciągnąłem się.
-
-A gdzie proponujesz?
-
-Eee... Sorki, wielokrotna śmierć kołuje... Może nad jezioro?
-
-Okey.-odpowiedziałam.
-
Wyszedłem.
-
Wyszłam.
-
Usiadłem, owijając ogonem łapy.
-
Weszłam i spojrzałam na Locahę.
-Mam pytanie. Ale obiecaj, że odpowiesz szczerze.
-
-Nic ci nie będę obiecywał. - mruknąłem.
-
-A odpowiesz chociaż?
-
-Czego?
-
-Dlaczego już nie ufasz Williamowi?
-
-Nie ufam mu? To on mi nie ufa. - mruknąłem.
-
-Rozmawiałam z nim. Mówił, że się od niego oddaliłeś, odkąd on umarł.
-
-Nie umarłem, kiedy on umarł, co znaczy, że nigdy nie łączyła nas ta właściwa więź. Nic mnie tu już nie trzyma. Chcę znaleźć partnerkę, wychować smoczęta. Oczywiście on nadal jest moim przyjacielem, ale już nie jest dla mnie wszystkim.
-
-Zauważ, że nie do końca umarł. Może dlatego ty nie umarłeś.
-
-A może po prostu dlatego, że nie był mi pisany, jako ten, z którym miała mnie łączyć więź.
-
-Uparłeś się przy swoim i wmawiasz sobie, że na serio tak jest. Porozmawiajcie chociaż. Dawno nie widziałam, żebyście zamienili ze sobą zwykłe "cześć". Chodź. Albo leć, jak wolisz.
-
-Zresztą, nie ważne. - mruknąłem, jakby się nie odezwała. -Odlatuję. Wrócę jeszcze, on wciąż jest w końcu moim przyjacielem, ale nie przez najbliższą dekadę.
-
Zdenerwowałam się na niego.
-Locaha! Skoro jest twoim przyjacielem, to dlaczego TERAZ z nim nie porozmawiasz? Tylko za jakąś dekadę?
-
-Bo za dekadę będę mógł - odgryzłem się. -A teraz nie.
-
-Teraz nie? A to ciekawe. Czemu teraz nie? Coś ci stoi na drodze, czego nie będzie już za dekadę?
-
-Owszem, stoi, to moje sprawy. - rozwinąłem skrzydła.
-
Rozzłoszczona spojrzałam na niego.
-A co, jeśli Williama za dekadę tu nie będzie? Zastanowiłeś się nad tym?
-
-Jak: nie będzie? Jest nieśmiertelny, przynajmniej po tej ostatniej śmierci. Smoki to widzą - dodałem kąśliwym tonem. -Nigdzie też nie wyjedzie, bo tu jest bezpieczny, jeśli chodzi o wrogów.
-
-Jakby nie patrzeć, dekada to bardzo długo. Skąd możesz wiedzieć, że wrogowie nie znajdą sposobu na pokonanie go? Nikt nie jest do końca nieśmiertelny, każdy prędzej czy później umiera. A bez ciebie, Locaha, William na pewno by sobie nie dał rady. Ja mu tym bardziej nie pomogła. Dotarło do ciebie?
-
-Cóż, znaje się on jest. Dekada to tylko 10 lat. I nie, nie dotarło. Lecę.
-
-Locaha, nie możesz przed tym swoim bardzo ważnym lotem pogadać z Williamem? Chociaż się z nim pożegnać? Chcesz ot tak zniknąć na 10 lat, nie żegnając się nawet z kimś, dla kogo kiedyś byłeś gotów oddać życie?
-
-Tak. Poza tym, mogę utrzymywać z nim kontakt myślowy, jak ty ze swoją Smoczycą. Ale słyszy tylko myśli które mu prześlę, ja też.
-
-Mam do ciebie prośbę. Możliwe, że już ostatnią. Idź do niego, chociaż się pożegnaj.-powiedziałam i się odwróciłam. Zaczęłam dążyć do zejścia z szczytu.
-
-Nie mogę jej spełnić. Nie chcę przedłużać odlotu, bo tym gorzej to zniesie. Przykro mi. Nie mogę. - rozłożyłem skrzydła i odbiłem się od szczytu, lecą pionowo w dół, po czym odlatując.
-
Wszedłem. Zobaczyłem w oddali niknącego Locahę, poznałem go po długich splotach ciała. Nie miałem mu wprawdzie za złe, że się nie pożegnał, ale już zaczynało mi go brakować.
-
Usłyszałam ostatnie słowa Locahy. Pokręciłam głową i spojrzałam na jego niknące w oddali ciało. Przeniosłam wzrok na Williama.
-Przepraszam...-wymruczałam do niego i wyszłam. Czułam się winna, że go nie zatrzymałam.
-
-Ellie? - zawołałem za nią, nie bardzo wiedząc, za co przeprasza, po czym wyszedłem za nią.