Smoczy Jeźdźcy
Tereny => Góry => Wątek zaczęty przez: William w Marzec 22, 2013, 16:52:05
-
Lodowiec z tak licznymi dziurami, korytarzami, ,,zjeżdżalniami'', przejściami, dołami, zaspami itp rzeczami, że wygląda jak labirynt.
http://www.google.pl/imgres?sa=X&rlz=1C1ASAA_enPL436&biw=1280&bih=672&tbm=isch&tbnid=LJK88C7qmzAkuM:&imgrefurl=http://www.wykop.pl/link/658503/wewnatrz-lodowca-zdjecia/&docid=NKx6SmDz83TcYM&imgurl=http://c3397993.o.cdn.imgwykop.pl/link_oUgg0xcTjGsFVinsb0xPgDsEI7zd0SVI,w300h223.jpg&w=300&h=223&ei=O35MUeacI4qL4ASiyoCoBQ&zoom=1&ved=1t:3588,r:0,s:0,i:81&iact=rc&dur=802&page=1&tbnh=178&tbnw=240&start=0&ndsp=17&tx=116&ty=78
http://www.google.pl/imgres?sa=X&rlz=1C1ASAA_enPL436&biw=1280&bih=672&tbm=isch&tbnid=cN4LqfuLU_vSBM:&imgrefurl=http://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje/archiwum/2012-10-04/amerykanscy-naukowcy-ramie-w-ramie-z-polakami-w-lodowych-jaskiniach,60555,1,0.html&docid=zoDCXziET3t6IM&imgurl=http://redir.atmcdn.pl/scale/o2/tvn/web-content/m/p5/i/a9078e8653368c9c291ae2f8b74012e7/fd846944-0d3e-11e2-89e3-0025b511226e.jpg%253Ftype%253D1%2526quality%253D85%2526srcmode%253D4%2526srcx%253D0/1%2526srcy%253D0/1%2526srcw%253D555%2526srch%253D320%2526dstw%253D555%2526dsth%253D320&w=481&h=320&ei=O35MUeacI4qL4ASiyoCoBQ&zoom=1&ved=1t:3588,r:52,s:0,i:246&iact=rc&dur=562&page=3&tbnh=174&tbnw=266&start=38&ndsp=21&tx=136&ty=48
http://www.google.pl/imgres?sa=X&rlz=1C1ASAA_enPL436&biw=1280&bih=672&tbm=isch&tbnid=AruJ0dA_xmycOM:&imgrefurl=http://przestronny.salon24.pl/299346,krysztalowa-jaskinia-sv-nafellsj-kull-w-skaftafell-islandia&docid=Edgh55bQoSYGyM&imgurl=http://farm5.static.flickr.com/4076/5396434721_ab66d016a7.jpg&w=500&h=366&ei=O35MUeacI4qL4ASiyoCoBQ&zoom=1&ved=1t:3588,r:65,s:0,i:285&iact=rc&dur=338&page=4&tbnh=192&tbnw=255&start=59&ndsp=23&tx=131&ty=114
-
Wszedłem. Temperatura powietrza ,,na oko'' wynosiła 40°C, lub wiącej. Skupiłem się i zmieniłem postać.
-
Jako mieszanka elfa, miałem skórę odporną na mróz i gorąco. Elfy nie miały takiej ,,właściwości'', toteż nie mogłyby przebywać w tym miejscu bez odpowiedniej odzieży.
-
Usłyszałem ciche mruknięcie za sobą. Odwróciłem się błyskawicznie. Nie zdążyłem nawet nic zobaczyć, gdy poczułem piekielny ból w całym ciele i padłem na ziemię. Na krótką chwilę straciłem przytomność, po czym ocknąłem się i rozejrzałem. Cały byłem we krwi, mojej własnej. Niczego przy mnie nie było. Podniosłem się, stękając z bólu, i wyszedłem.
-
weszłam..
-
Znalazłam jakiegoś kwiata wziełam go i wyszłam
-
weszłam i usiadłam
-
Patrzyłam gdzie jest najwyżej
-
znalazłam najwyższy punkt wstałam i poszłam tam po czym usiadłam i patrzyłam się w dal
-
Emeli, tu nie ma kwiatów, tu nie ma niczego prócz lodu.
-
_________________
Przepraszam
-
Usiadłam na najwyższym punkcje i patrzyłam w dół
-
co by był jak ktoś z stąd spad -zastanowiłam się
-
Ustałam patrząc w dół
-
wyszłam
-
Wszedłem. Zacząłem powoli iść przed siebie, nie zważając na mróz i wiatr.
-
Weszłam i zaczęłam się rozglądać pocierając rękoma ramiona z zimna.
-
Usłyszałem skrzypienie śniegu, ale nie odwróciłem się, póki nie dotarłem do ściany lodowca. Odszukałem w niej dziurę zalepioną śniegiem. Zakląłem w myślach; ten, kto ostatnio tu był, nie licząc mnie, zadbał o zamaskowanie wejścia, wiedząc że śnieg prędzej czy później zamrozi się, tworząc twardą zasłonę. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś kamienia, bez skutku, naturalnie. Zauważyłem za to dziewczynę, która, zdaje się, była z mojej posiadłości. Kiwnąłem jej głową i klęknąłem. Uformowałem ze śniegu coś na kształt młotka i jedną ze swych mocy zmroziłem śnieg na nieroztapialny i nie-do-rozbicia lód.
-
Podniosłem improwizowany młotek i zacząłem rozbijać nim zasłonę ze śniegu.
-
Weszłam zamyślona. Spojrzałam na Williama.
-Bonvena.-przywitałam się.
-
-Bonvena. - odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się, gdy zasłona z cienkiego, ale bynajmniej nie kruchego, lodu pękła.
-
-Idziesz ze mną? - spytałem. Nad lodowcem w tym czasie rozpętała się burza śnieżna, temperatura powietrza wynosiła może -30°, może -35°.
-
-A gdzie?
-
-Do środka. - wskazałem głową dziurę.
-
-Okey.-powiedziałam i weszłam do środka.
-
Uśmiechnąłem się i przelazłem przez dziurę za Ellie. Wyminąłem ją i poprowadziłem dalej ''korytarzem''.
-
Doszliśmy do czegoś w rodzaju ściany z wieloma otworami, na oko ok. 20 - 30. Wskazałem Ellie jeden z nich, jakiś metr nad ziemią.
-
Weszłam zgrabnie do otworu w ścianie.
-
Gdy Ellie przeszła przez krótki tunel za otworem, podciągnąłem się i wszedłem za nią. Znaleźliśmy się w czym takim:
(http://malgosiaikrzys.files.wordpress.com/2010/08/719.jpg?w=800)
Podszedłem do czegoś w rodzaju pieca z kominem, ale bez drzwiczek. Stały na nim dwa lekko wklęsłe koła, w których umieściłem zapalone lampy naftowe.
-
Zeszłam z tunelu i wyprostowałam się. Spojrzałam na komnatę.
-Jak ty to znalazłeś?-spytałam zaciekawiona.
-
Wzruszyłem ramionami i podszedłem do innej ściany, przy której stała szafka z lodu.
-Nie wiem. Znam to miejsce od lat. Jest dla mnie jak drugi dom.
-
Rozejrzałam się ponownie z zachwytem.
"Pięknie tu..."-pomyślałam.
-
Wygrzebałem z szafki z lodu kilka kostek lodu (xD) i zawinąłem w jakąś szmatkę.
-
Spojrzałam na Williama z uśmiechem.
-
-Nie myśl, że pokazałem ci ten pokoik, żeby ci się przypodobać. - uśmiechnąłem się szeroko.
-
-A skąd to podejrzenie?-spytałam również z uśmiechem.
-
-Z nikąd. - przewróciłem oczami i przyłożyłem sobie lód do czoła.
-
-Coś się stało?-spytałam, patrząc jak William przykłada sobie w chłodnej jaskini kostki lodu.
-
-Nie, mam gorączkę. - wyjaśniłem. Kostki lodu w dwie minuty roztopiły się przy mojej skórze.
-
Kiwnęłam głową. Oparłam się o ścianę.
-
Otrząsnąłem się z wody i wyjrzałem przez otwór, którym weszliśmy.
-Chcesz zobaczyć prawdziwą lodową komnatę?
-
-Jasne.-odpowiedziałam z uśmiechem.
-
-A więc chodź. - uśmiechnąłem się i prześlizdnąłem przez otwór.
-
Przeszłam przez otwór za Williamem.
-
Zajrzałem do innego otworu, po czym wyszukałem inny i podskoczyłem (był około dwa metry nad ziemią), pomstując w myślach na tego, kto je wywiercił, i złapałem się krawędzi. Podciągnąłem się i przeszedłem krótkim tunelem na drugą stronę. Zeskoczyłem już w innym pomieszczeniu, w którego ścianie były jeszcze cztery otwory. Poczekałem na Ellie.
(http://ilikedesign.blox.pl/resource/ice_bar.jpg)
-
Przeszłam całą drogę za Williamem. Wyszłam do pięknej komnaty.
-Łał..-wyrwało mi się.
-
Uśmiechnąłem się zawadiacko.
-Tam są jeszcze cztery inne. - wskazałem na otwory, przez które było widać pokoje.
(http://www.rdmory.strefa.pl/hotel%20lodowy%205.jpg)
(http://cdn8.urzadzamy.smcloud.net/t/photos/thumbnails/b7/68/20/b76820b602e15a8b_600x0_rozmiar-niestandardowy.jpeg)
(http://s1.blomedia.pl/gadzetomania.pl/images/2010/03/Bar-na-statku.jpg)
(http://www.ediscounttickets.com/wp-content/uploads/2010/11/ice-hotel-300x199.jpg)
-
Wyjrzałam przez dziury. Spojrzałam na wszystkie pokoje i weszłam przez tunel do lodowej jadalni.
-
Ruszyłem za Ellie.
-
Przeszłam się po całym pomieszczeniu, z zachwytem oglądając wszystko w środku.
-
Idąc za Ellie, uśmiechnąłem się szeroko.
-
-Tu jest cudnie.-powiedziałam z błyskiem w oku i uśmiechem na ustach.
-
-Cieszę się, że ci się podoba. - uśmiechnąłem się.
-
-"Podoba mi się"? To zbyt mało powiedziane.
-
Przewróciłem oczami.
-
Przeszłam do kolejnego pokoju. Tym razem do lodowej sypialni.
-
Przeszedłem za Ellie. W zamyśleniu musnąłem jedną z ogromnych kostek lodu czubkami palców.
-
Uważnie i z uśmiechem obejrzałam ten pokój. Usiadłam na łóżku.
-
Wskoczyłem na jedną z kostek otaczających łóżko i zacząłem chodzić po ''szachownicy''.
-
Spojrzałam na Williama.
-
-Jakie szczęście, że nie muszę tu spać. - wskazałem głową na łóżko. Zeskoczyłem z ''szachownicy'' na ziemię i klęknąłem przy jednej z kostek.
-
-Tak, rzeczywiście szczęście.-uśmiechnęłam się.
-
Wstałem. Zmarszczyłem brwi.
-
-Hm?-spytałam,a patrząc na Williama.
-
-Nie, nic... Wydawało mi się, że coś słyszałem.
-
Do lodowca weszła bezgłośnie Rena. Na ustach miała złośliwy uśmiech. Za naszymi głosami doszła do sypialni, oczywiście ukrywając się. Wokół mnie w jednej sekundzie pojawiła się gęsta, czarna mgła. Poczułam się słabo i dziwnie nieswojo. Upadłam z głuchym hukiem. Rena wciąż się ukrywała.
-
Przymknąłem oczy i wciągnąłem powietrze. Wyczułem szóstym zmysłem, że ktoś jest w pokoju. Odwróciłem się w stronę Reny, choć jej nie widziałem.
-
Zaczęłam się trząść z zimna. Nic nie widziałam, ani nie czułam.
-
Przeniosłem Ellie na łóżko i podszedłem do kryjówki Reny.
-
Mgła poszła za mną. Rena przeniosła się cicho do innego pokoju.
-
Wytężyłem słuch i ruszyłem za Reną.
-
Rena ukryła się w jadalni.
-
Wszedłem za Reną. Bezszelestnie wyjąłem miecz i przyłożyłem jej od tyłu do gardła.
-
Rena poczuła chłód stali miecza. Zmieszała się lekko. Po chwili wykorzystała drugą moc. Przed oczami Williama ukazał się obraz sypialni, a na łóżku umierającej mnie. Miała nadzieję, że William odejdzie.
-
Zacisnąłem zęby, ale się nie ruszyłem. Wiele mi można było zarzucić, ale nie naiwność. Na wszelki wypadek wykorzystałem moc bilokacji i ''rozdwoiłem się'', wysyłając ''drugiego mnie'' do sypialni.
-
Przed oboma Williamami przed oczami był obraz mnie umierającej. Nie dało się od tego uciec.
-
Wytworzyłem wokół swojego umysłu (a raczej obu) barierę. Przycisnąłem miecz nieco mocniej do gardła Reny.
-
________________________________
Muszę iść.
-
Rena prychnęła gniewnie. Jednak mgła nadal nie ustępowała z mojego bezwładnego ciała.
-I co mi zrobisz?-mruknęła złośliwie Rena.-Jak mnie zabijesz, mgła na zawsze będzie wisieć nad ciałem El.
_________
Okey
-
-Mam tarczę, która może osłonić wszystko przed wszystkim. - odparłem cicho.
-
-I będziesz chodził za Ellie, by ją chronić od mgły?-spytała z drwiną.-Puść mnie, a cofnę mgłę.-powiedziała, czekając na reakcję Williama.
-
-To, czy ci uwierzę, to już moja sprawa.
-
-Czyli tak postoimy. Bo ja pierwsza nie odpuszczę.-odparła Rosa stanowczo. Mgła nad moim ciałem przybrała intensywności.
-
-Być może. Wracając do poprzedniego tematu, moja tarcza działa na odległość, więc nie musiałbym za nią chodzić. a jeśli chodzi o puszczenie cię, proszę bardzo. Ale pamiętaj; jedna kropla mojej krwi może zdecydować o twoim losie. - to mówiąc, powoli opuściłem miecz.
-
Rosa zachichotała szatańsko i uciekła. Mgła opadła. Wstałam, jednak zaraz miałam mroczki przed oczami i padłam na łóżko nieprzytomna.
-
Skrzywiłem się z niesmakiem. Nie lubiłem więzić ludzi ani ich zabijać, choć tych jak najbardziej winnych własnoręcznie bym ukartupił.
-
Leżałam nieprzytomna. W pewnym momencie poruszyłam się nerwowo.
-
Zachwiałem się. Przyłożyłem dłoń do czoła i ruszyłem do sypialni.
-
Przed moimi oczami pojawił się koszmarny obraz. Nie wiedziałam co się dzieje wokół. Przeszły mnie zimne dreszcze.
-
Przeszedłem do sypialni i ''zlikwidowałem'' swoją drugą postać. Usiadłem na łóżku przy Ellie.
-
Koszmary zniknęły, gdy otworzyłam oczy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i przypomniałam sobie, gdzie jestem. Usiadłam na łóżku.
-Co się stało...?-spytałam Williama.
-
Wstałem i podszedłem do dziury. Spod niej odwróciłem się do Ellie.
-Twoja siostra ''napadła'' cię.
Wyjrzałem przez dziurę, po czym odskoczyłem w bok. Przez otwór wskoczył do środka... wilk ze skrzydłami.
______________________________
(http://fc04.deviantart.net/fs71/f/2012/279/a/4/wolf_with_wings_by_kipinwolf-d5gyeat.png)
-
Spojrzałam na wilka.
-Ty go znasz...?-spytałam Williama.
-
Kiwnąłem głową. Wilk spojrzał na mnie ze znużeniem i poirytowaniem, po czym z ciekawością na Ellie. Po chwili jego sylwetka zajaśniała i na miejscu wilka stanął mężczyzna.
-Nevan. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś, jestem na ciebie wściekły.
Nevan przewrócił oczami i rozsiadł się w fotelu przy łóżku.
___________________________
(http://i56.tinypic.com/2dklezs.jpg)
-
Spojrzałam na Nevana, po czym na Williama.
-
-Zauważyłem. Nie trudno zauważyć.
-To po co przylazłeś? - zirytowałem się.
-Pogadać.
-
Weszła... rozglądając się,
-Bonvena cxiuj - przywitała się.
-William mam małe pytanie , jakię miejsce jest najwyższe ?-spytała stojąc przy wyjściu.
-
-Eee... Sugerujesz, że znam wszystkie swoje tereny? - pokręciłem głową. -Chyba lodowiec i Najwyższa góra. Ale nie próbuj skakać. To miejsce ma własne życie i zdecydowanie nie jest mordercą.
-
-A jak skocze to będzie moja decyzja.Bo niema po co żyć .Dzięki , ja idę nie będę wam przeszkadzać -powiedziała kierując się do wyjścia.-Co ci obchodzi czy skocze czy nie.-powiedziała
-
Spojrzałam na Emeli.
"O co chodzi...?"-pomyślałam.
-
-Czy to już zbrodnią jest chronić osoby, nad którymi ma się władzę? - uniosłem brwi. -Oczywiście żartuję, ja narzucam wam tylko jedną zasadę: róbcie co chcecie, tak, aby zrobić, a się nie narobić. Szczerze mówiąc, autorstwa Nevana. - rzuciłem mu krzywe spojrzenie.
-
Popatrzyłam się na Nevana i na Ellie później na Williama.
-Chcesz ktoś gdzieś pójść i pogadać? -spytała z nudzona.
-
Weszłam szukając Emeli.
-Bonvena cxiuj - przywitała się.
Nikogo z tą nie znam pomyślała i rozejrzała się
-
-Bonvena.-odpowiedziałam jej.
-
Zobaczyłam Victoria.
-Zmieniłaś się powiedziała patrząc na nią z niedobieżeniem.
Ale jak ona nie widziała to Emeli wyszła.
-
Popatrzyłam się na dziewczynę która jej odpowiedziała.
-Jestem Victoria - powiedziała po czym swój wroz zwróciła na chłopaka który siedział koło łóżka na fotelu.
-
-Jestem Ellie.-odpowiedziała, po czym również spojrzała na Nevana.
-
Uśmiechnęła się tajemniczo i odpowiedziała Ellie -Miło mi.
-
Kiwnęłam głową i wstałam. Przeszłam do innego pokoju.
-
-To ja idę, skoro nie da się z tobą gadać. - Nevan wstał, po czym jego sylwetka rozaśniła się. Po chwili na jego miejscu stał biały wilk, który wyszczerzył się do obecnych i wyszedł.
-Może i ze mną się nie da gadać, ale z tobą żyć to prawdziwy wyczyn. - zawołałem za nim. Przewróciłem oczami i wyszedłem z sypialni do salonu.
-
Zaczęłam chodzić w kółko, zastanawiając się nad czymś.
-
Wyszłam
-
Zatrzymałam się nagle i spojrzałam przed siebie, gdzie miałam wrażenie, że ktoś przed chwilą był. Nie mogłam się pozbyć uczucia, że jestem obserwowana. Obejrzałam się czujnie wokół, jednak nic się nie zmieniło.
-
Wyszedłem z lodowca i stanąłem przed nim, opierając się o lodową ścianę i zakładając ręce na pierś.
-
Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś ciągle się na mnie patrzy. Zaczęłam zaglądać w wszelkie zakamarki jadalni, jednak nikogo nie było.
-
Wszedłem z powrotem do lodowca, przeciąłem pierwszych kilka pokoi i wszedłem do pokoju, na którego środku stała jedynie wielka fontanna przedstawiająca anioła wystającego z wody, z mieczem i księgą w dłoni. Stanąłem twarzą do lodowej ściany i zacisnąłem zęby. Powoli wyciągnąłem sztylet.
-
Usiadłam na krześle w jadalni, gdy obok mnie pojawiła się Rena. Spojrzałam na nią groźnie.
-Czego chcesz?-zapytałam jej.-Już nie dość ci było?
-Nie. Wręcz przeciwnie, mam zamiar cię zabić, tu i teraz.
Prychnęłam i wstałam. Stanęłam z nią twarzą w twarz.
-
Westchnąłem z irytacją, słysząc głosy w jadalni i schowałem sztylet.
-
W tym samym czasie wyjęłyśmy sztylet. Jednak Rena była szybsza i pierwsza zaatakowała. Odparowałam jej atak. Nasze bronie w pewnym momencie zderzyły się z głośnym brzękiem, który rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.
-
Westchnąłem i ruszyłem do jadalni. Nie zamierzałem się wtrącać, toteż przeszedłem przez dziurę bezszelestnie i stanąłem obok niej w jadalni.
-
Dostrzegłam kątem oka Williama. Rena wykorzystała chwilę mojej nieuwagi i błyskawicznie obróciła mnie i przytknęła sztylet do mojego gardła.
-
Stałem nadal nieruchomo.
-
Z szyi poleciała mi strużka krwi. Zdenerwowałam się tym i uciekałam do magii. Omijając samą siebie unieruchomiłam Renę. Ona upadła, a ja spojrzałam na nią z złością
-Nigdy więcej nie wasz się mnie atakować.-powiedziałam lodowato i puściłam mgłę.
-
Nałożyłem ręce na pierś i zmrużyłem oczy.
-
Rena spojrzała na mnie gniewnie. Wstała i stanęła naprzeciw mnie.
-Jednak czegoś się nauczyłaś.-powiedziała ironicznie i wyszła.
-
Spod przymrużonych powiek patrzyłem na stół.
_______________________________________
A to nie była Rena? xD
-
Spojrzałam na Williama.
__________________
Ups xD
-
Westchnąłem i przeszedłem z powrotem do pokoju z fontanną. Stanąłem twarzą do ściany i znów wyjąłem sztylet.
_________________________
xD
-
"Co on robi?"-pomyślałam, gdy spostrzegłam sztylet.
-
Przyłożyłem sztylet do skóry na piersi, której nie zasłaniała zbroja i lekko pchnąłem. Nie poczułem bólu, choć krew zaczęła płynąć, więc pchnąłem mocniej i lekko przekręciłem, zaciskając zęby.
-
Dysząc (nigdy nie mówiłem że jestem silny ::)) wyszarpnąłem sztylet i wbiłem go w lodową ścianę. Od ściany przez nóż do mojego ciała przeleciał impuls elektryczny. Upadłem na ziemię, puszczając sztylet, który wchłonęła ściana, razem z krwią. Spojrzałem po sobie. Wyglądałem zupełnie inaczej.
-
Podbiegłam do Williama. Uklękłam przy nim.
-Co ty robisz?!
-
-Hmmm... Miałem zamiar tam wejść, ale widocznie powinienem wziąść sztylet ze srebra zamiast żelaza iii... Po prostu mnie prąd poraził. Ale jak wytłumaczyć to, to już nie wiem. - wskazałem na siebie dłonią. -I po szóstym sztylecie.
-
-A może mi wyjaśnisz, dlaczego ty to wszystko robisz?
-
Z jękiem wstałem z podłogi.
-Żeby zrobić to co muszę zrobić?
-
-Zastanawiam się, czy ktoś taki jak ja może być przywódcą. Może to ty powinnaś nim być.
-
-Ty się bardziej nadajesz. Ja w każdej chwili mogę być zaatakowana przez... wszystkich, o czym już sam się przekonałeś. Oczywiście, umiem się bronić, jednak zawsze może się trafić ktoś silniejszy. Z dnia na dzień mogę stracić życie. I co wtedy?
-
-A ja to co? Moja śmierć to tylko kwestia czasu.
-
Spojrzałem na fontannę.
-Czasu... A właściwie paru godzin...
-
-Żadne parę godzin. Nie pozwolę ci umrzeć.-oświadczyłam stanowczo.
-
Uśmiechnąłem się lekko.
-A czemu? Szczerze, zamieniliśmy ledwo parę słów, właściwie się nie znamy. Nawet nie wiesz, kim jestem. Czym jestem. Choć, raz już usłyszałaś czym jestem. Jeśli pamiętasz, już wiesz.
-
Przypomniałam sobie scenę z jeziora.
-Coś mówiłeś, ze musisz zapanować nad swoimi postaciami...-mruknęłam po chwili.
-
-Blisko, ale nie to. To, o czym mówię, działo się w lesie. Pamiętasz, jak mnie nazywała Cam... Lady Belacourt?
-
Wróciłam myślami do lasu. Po chwili przypomniałam sobie, jak na niego powiedziała Lady Belacourt.
-Wyklęty...-powiedziałam cicho i spojrzałam na Williama.
-
Uśmiechnąłem się, choć moje oczy pozostały zimne.
-Właśnie. I ty nie chcesz, żebym umarł.
-
-Ale co znaczy: "Wyklęty"?-spytałam
-
-Kiedyś nie byłem Wyklętym. Kiedyś byłem Nocnym Łowcą. Nocni Łowcy mają obowiązek chronić świat Przyziemnych, to jest ludzi, przed demonami i innymi Podziemnymi, typu czarownicy, ifryty, wampiry, wilkołaki, faerie. Nie wszyscy Podziemni są tacy jak demony; te są najgorsze. Weźmy na przykład wampiry: Lady Belacourt mi pomaga, choć karą za zdradę Clave jest śmierć. Inny wampir, de Quincey, mordował Przyziemnych na swoich przyjęciach. Jest to przypomnienie, że wprawdzie wampiry lubią ludzi, a mimo to są potworami. A ja... Clave oskarżyło mnie o czyn, którego nie popełniłem, a za który karą była śmierć. Ale wstawiły się za mną trzy osoby, a to wystarczy, aby uniknąć śmierci. Pierwszą była Lady Camilie Belacourt. Drugą Magnus Bane, czarownik. Clave rozważyło protest i zmieniło karę. Usunęli ze mnie wszystko to, co czyniło mnie Nocnym Łowcą. Moje nazwisko zostało wymazane z Księg Nocnych Łowców, przyjęło się, że nigdy nie istniałem. Stałem się Wyklętym. Nie ma gorszej kary i hańby od tego, co mnie spotkało.
-
Słuchałam całej opowieści.
-Czemu zaraz musisz umierać?-spytałam potem.
-
_________________________
Ale się rozpisałeś xD
-
-To, że jestem Wyklętym, zabija mnie. Nocni Łowcy żyją długo i dużo wiedzą. Gdy Clave uczyniło mnie Wyklętym, zacząłem... umierać. Ta... klątwa zabija mnie, dość szybko. Dlatego zawsze gdy odnoszę rany, tylko woda z jeziora mi pomaga. I moja krew.
-
Spuściłam głowę.
-Nie da się tego powstrzymać?
-
Pokręciłem powoli głową.
-Nie... - powiedziałem, gdy nagle coś mi się przypomniało. -Coś... Coś jest. Są dwie... nie, trzy opcje. Pierwsza, to że mogę pogodzić się z losem i umrzeć. Druga, ta najokropniejsza... że mam... zabić... nowonarodzone dziecko... Nie. Tego nie zrobię, choćbym już leżał na łożu śmierci.
-
-A trzecia?-niemalże wyszeptałam to.
-
-Ktoś musiałby mnie pokochać... szczerze i z wzajemnością. A to jest niemożliwe, więc wolę pierwszą opcję. - usiadłem na brzegu fontanny.
-
Westchnęłam z żalem. Najlepsza by była trzecia opcja, choć i tak trudna.
-
-No i widzisz? Tak czy tak, muszę umrzeć.
-
Weszła....
-Widzieliście Victorie -spytała.
Popatrzyła się na Wiliama.
-
Spojrzałam na Emeli.
-Nie, nie widziałam jej.-odpowiedziałam.
-
-Ja też nie. - mruknąłem, wstając i z irytacją otrzepując mokrą pelerynę. Zacząłem szukać czegoś po kieszeniach.
-
Podeszła do Williama
-Masz ochotę się przejść ?-spytała nieśmiało
-
-Yyy... Ok... Mam jeszcze parę godzin... - poprawiłem pelerynę.
-
-Do czego masz jeszcze parę godzin..?-spytała
-
-Mniejsza z tym.
-
-Możemy pójść nad jezioro - powiedziała zdenerwowana
-
-Ok. - ruszyłem do wyjścia. Przy dziurze przystanąłem.
-Do zobaczenia później... być może. - rzuciłem do Ellie i wyszedłem.
-
Wyszłam...
-
Pokiwałam lekko głową. Wyszłam.
-
Wszedłem. Rany bolały mnie coraz bardziej. Teraz odezwała się również ta od włóczni, która zmieniła mnie w drzewo. Szybko wyjąłem nóż i zacząłem badać palcami miejsce, gdzie należało go wbić.
-
Weszłam za nim.
-Co się stało?
-
-Rany... - wydyszałem, zaciskając zęby. -Stare rany... - oparłem sztylet o skórę na piersi i pchnąłem. Poczułem krótki, ostry ból. o była kropla, która przelała czarę. Wokół mnie zapadła ciemność.
________________________
Ekhem, żyję, ale straciłem przytomność ._.
-
-Will!-złapałam go w ostatniej chwili i ostrożnie położyłam. Wyjęłam sztylet z jego piersi. Oddychał na całe szczęście. Oderwałam kawałek materiału i zaczęłam tamować krwawienie.
-
Ocknąłem się kilkanaście minut później. Pierwszym, co zobaczyłem po otworzeniu oczu, była Ellie. Zamrugałem gwałtownie i spojrzałem na własną pierś. Rana. Świetnie. Poszukałem wzrokiem noża. Leżał na ziemi obok Ellie, całe ostrze lśniło od mojej krwi. Jeszcze lepiej. Z jękiem zacząłem się podnosić, ale zakręciło mi się w głowie.
____________________
Będę jutro, bay.
-
-Leż.-rozkazałam. Nóż w razie czego odsunęłam dalej. Kawałek materiału był już w cały w krwi. Oderwałam kolejny i znowu zaczęłam tamować ranę.-Można wiedzieć, co ty zrobiłeś?
-
-Nic mi nie jest... Chciałem to otworzyć. - wskazałem głową na ścianę. -Ale poprzednio poraził mnie prąd, a teraz zemdlałem. - prychnąłem.
-
-Chciałeś to otworzyć i wbiłeś sobie nóż w pierś?-spytałam, unosząc brew.
-
-No co tak patrzysz? Tą ścianę można tylko otworzyć czymś, co jest żywe, jest z żelaza lub srebra i ma krew. - wyjaśniłem. -Nie tamuj, zaraz znowu wypłynie. Tylko się nie dotknij, chyba, że nie potrzebne ci palce. - ostrzegłem.
-
-To musiałeś akurat w pierś? Nie mogłeś w rękę, nogę czy coś?-spytałam i odstawiłam materiał, znowu przesiąknięty.
-
-Wiesz, wolę mieć sprawne ręce i nogi. - przewróciłem oczami. Nadal leżąc, wyciągnąłem rękę, aby chwycić sztylet. Prawie go dosięgnąłem, dotykałem go końcami palców. Wysiliłem się jeszcze trochę i w końcu mi się udało. Wydałem z siebie triumfalny okrzyk, choć cichy, i wyturlałem się spod Ellie. Wstałem i wbiłem nóż w lodową ścianę. Ta pękła na dwie części, rozjeżdżając się. Przekroczyłem ''próg'' i zrobiłem krok naprzód. I runąłem jak długi, potykając się o przeszło tuzin sztyletów leżących na ziemi.
-Au. - mruknąłem, wstając. Hm. A myślałem, że było ich mniej. Rozejrzałem się, w poszukiwaniu... Właściwie nie wiem, czego.
-
Patrzyłam, jak William próbuje sięgnąć sztylet. Wstałam i spojrzałam na pomieszczenie, które się ukazało. Nie zdążyłam złapać Willa. Stanęłam w progu, rozglądając się.
-
Zebrałem sztylety, rozsądnie kładąc miecz w prowadnicy. Kiedyś postanowiono w ten sposób zgładzić pewnego samuraja. Tron suwerena ustawiono w takiej odległości od wyjścia, że kiedy samuraj się schylił, z podgolonym łbem między drzwiami, żołnierze mieli zatrzasnąć drzwi, ale cwaniak ułożył miecz w prowadnicy i nic z tego nie wyszło.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, aż znalazłem małą szafkę. Otworzyłem ją i zacząłem w niej grzebać.
-
Rozglądałam się po pomieszczeniu, w końcu zawiesiłam wzrok na Williamie.
-
Nadal grzebałem w szafce.
-
-Szukasz czegoś?
-
-Ehe. - wygrzebałem saszetkę z białym proszkiem, wysypałem nieco na dłoń i roztarłem w palcach, po czym sypnąłem na rany. Ból był tak silny, że padłem na ziemię, zwijając się, choć wiedziałem, jaki będzie skutek.
-
Pobiegłam do niego.
-Nie przestaniesz się kaleczyć?
-
W końcu ból minął, ale nadal leżałem na ziemi, dysząc.
-Przeciwnie... Właśnie się wyleczyłem.
-
Westchnęłam. Wzięłam ten biały proszek i przyjrzałam mu się.
*Koka czy co...?*-pomyślałam.
-
Przewróciłem oczami, bezwiędnie słysząc myśli Ellie.
-Sproszkowany korzeń hurtutu, jak już musisz wiedzieć. Dał mi kiedyś... przyjaciel... który żyje już sporo lat i zna się na leczeniu. - skrzywiłem się niezauważalnie przy słowie ''przyjaciel'', ale ciągnąłem dalej. -I, możesz mi wierzyć lub nie, nie jest dilerem. Od zawsze chciał być tylko lekarzem.
-
-Moje myśli to moja prywatna sprawa.-mruknęłam.
-
-Wiesz, że nad tym nie panuję.
-
Odstawiłam ten proszek, który i tak podejrzanie mi wyglądał na kokę.
-
Prychnąłem jeszcze raz. Zorientowałem się, że wciąż leżę na ziemi, więc wstałem i obejrzałem się. Nie miałem już ran, tylko cieńkie kreski blizn.
-
-Lepiej się teraz czujesz?
-
-No raczej. Wreszcie mnie nic nie boli. - przeciągnąłem się.
-
Rozejrzałam się po tym pomieszczeniu.
-
Wyszedłem z pokoju i chwyciłem miecz, ale go nie wyjąłem.
-Idziesz?
-
-Tak, tak.-powiedziałam i przekroczyłam lodowy próg.
-
Wyjąłem miecz z prowadnicy, drzwi zaś, jakby niechętnie, zamknęły się i stopiły w ścianę.
-Kurczaki. - mruknąłem, gdy coś do mnie dotarło. -Zapomniałem o tych sztyletach.
-
-Nie mów o kurczakach, bo Tiara przyleci. (xD)-mruknęłam.
-
Nic nie powiedziałem, podszedłem tylko do fontanny.
-
Usiadłam po "turecku" na ziemi.
-
Zanurzyłem rękę w wodzie.
-
Patrzyłam przed siebie.
-Co robimy...?
-
Wzruszyłem ramionami.
-
-Pomysłowy.-mruknęłam.
-
Westchnąłem.
-Chodzi mi o to, że... wcześniej miałem przynajmniej jakiś cel, nigdy bym nie pomyślał, że ucieczka przed śmiercią może stać się czymś, do czego później będzie się tęsknić... Zawsze przynajmniej było coś do roboty, nie mieliśmy wrogów, a jeśli już, to wszyscy współpracowali... Teraz wszyscy z mojego majątku albo nie żyją, albo odeszli, zostaliśmy tylko my, Locaha i ja nie jesteśmy już połączeni...
-
-Co z tego, że nie jesteście połączeni? Więź przyjaźni i zaufania między wami zostanie, zwłaszcza po tym, co razem przeszliście
-
-No właśnie nie. Locaha zrobił się nieufny, coraz rzadziej się widujemy, a on coraz częściej tylko siedzi i patrzy na horyzont.
-
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Gdzie on teraz jest?
-
Machnąłem ręką.
-Nie wiem.
-
-Ja go jeszcze znajdę...-mruknęłam. Spojrzałam na niego i wyszłam, z tajemniczym uśmiechem.
___________
Gdzie na serio jest Locaha teraz? xD
-
_______________________
Nie wiem xD
-
______
To weź go gdzieś xD
-
__________________________
Zaaaraaa...xD
-
Wyszedłem.